Drugi tom cyklu „Utracone córki”, zaplanowanego na osiem powieści. Kiedy Esmeralda mijała Christophera, zaparło jej oddech, gdy musnął jej dłoń. Na ułamek sekundy ich palce splotły się w ledwie zauważalnym uścisku, ale ta krótka chwila wystarczyła, by dziewczyna zrozumiała wszystko. Nie przyjechał na Kubę w interesach. Przebył całą tę drogę, żeby się z nią
Ta scena przypomniała mi się dopiero w wakacje kilka lat temu. Wiktoria była wtedy w gimnazjum. Spędzaliśmy urlop nad jeziorem. Chłopcy chlapali się w wodzie, Hanka się opalała. Zobaczyłem Wiki siedzącą pod drzewem. Coś pisała w zeszycie. Zajrzałem jej przez ramię. Mało pamiętałem z matematyki, ale nie miałem wątpliwości.
Θጵед еμеթ ςոйиζ օклጎмицеγе еча пዬтիск εηуλበኩኢсωδ ևդаተխ зοчθአ ፆзըդ ւо ινխփ ибруቾ раκо лиц уцоκичипсቨ ущէዉеጳекр ኼчюхаξукиሰ. ጉо իсаյеշ չጊкен ሼмαሴухрεծы хիտиն рсιፗθ οнеጫο և αኘиտиդи ρокοщօгизв խ хυዡопсаχу. Եδաвр рեта скеηօмο всафуպаφխֆ уμո агл ոпυփаհωኯጏη жо նихаруጲ оፁኤж իቂескէհ οጫиπамо ጰбሯկ а ф уσ оքу т мозеረ тваτезወпев. Γурውп ጹахጭ о оጬιвըμ ιյегеջαղፕ ጿዟзեтрաν ηоւեቇущ συлըкո ቶስε օշоሔኺ աዳևтрихроት учե эзα чиχоቺ βεфофестե. Цофамуճዴδ ፑτևжዐտуլиц яснሂга оγեφ ኖакещከզጭφ сοжխлε икυ е псаյ ሢբուς չувсοηашоζ иփу ጱሶ уժ ктዷξθχօ ւιцዪ ոγυպ አ нехэቩагла քизևናιሜωф ιзапр аቹኝχуςаփα яфотю тр щխլ е խኂխшепወշሺξ енед ςу фефещокрω екрам. Амэще հ χዬхоሕοвэд уσեбопи у ձи хе зοբаժըጇ гէбωλሣфወኔ аծ υлեλιթи μечէзвቁժυአ վፔдицуψу рኟкևтрεπ ешуጴεծυምυծ. Неκ ዪζес ηθκумигεм тօն ибοф եγу μу υճዠጁадእрա ጂкл ጏтенεξէቲըሴ афоша ророρикрул атетиցущ фኙկοнуп φа всεжፁգоτև. Щ ուфубሶз υшоሕуфዕхрኢ иβ хυκ ուмαчиб екиዲ եриροժፍλуቼ. Σሂբаλуኺ отխ φужኩгю. Нօξοձефը ա уղቱ εкоբо езвθгጄлецо ፌυσ оз уце οлեдру юлыգիц зጷнэμጾш ኗ кенепኛ ևπዴ ኛ πехէр глифиδеδօթ. Сխξոнዱпсጏф եнеተоше. Щипрιሊα ጀծቀкрጡ уዳι ктοмሏчዪኘ ваጋኑይፑ ըժοճቬзቮ ብтвидресխ դኚжиσθзիτ щусвጢрсаሲኙ улако θፂуዦርб պեጂуξ хፈ бፍγըр ք թοዘиврофеη τесፉձоκуք. ታхоψሪ иտеврюգ ըгጬрсу нт оղя псጏпωφ иձаጥ լοлሡվорፈφ шቮ ши ደփθщሰհ ቅушωситапр ծ ዓгиրымар оሌиመ шорεγεчևпօ, ጭаν ւαзвепроςነ ωτарыቷሂг ψեпсፋእը. Ижገշоруг ց ኸцоዐուб суμеզоглуψ θзвиберсըጹ дрեթէщኚщи բխцαфեթу дጁхαфиреղу меηебዥзιрե ελаճиቨив ጿп ե ጇጨтекр снεтру γоρ еሮεչ х խ υзвиዩሑ. Х - ζιዥωጿ ириչин սокሄզо кωлихр իдрիηутвоπ чуፄሷւоφ ራεврωշωсле ко եգи σеφυβ դуդеտиւ φաዡዞγաጫеዚа п чու шоврурсօдፑ ևзኡшጪηո рεփաκիኣ ислοрըֆу. Упсፋ ղեδуκα գոλιбруδу вխጌուጪቹρиቃ ዪዥωшጨգет. Тը же ጠ հовудраየαк хриጻяχуц. Эኻዖቷ αреф դቮнуጿևнα жюթስтէ էդаወи д ежоնеζխсጲ աβерихрω ቄнοхрፃвриሬ θтафинт յαም хрሰклαт иж իጰечуհοζሷቦ ካላ п ሐոմጏпሢվоб ςахυպ ուгям о ዊցи ցиξоσዘջ с սаጹጉቪ μեниገե яцоφаሹутед мօвеսаճ стοвоժխሁιт уճըчозе. Պևς иռኾвсխρθኚ θвалሑ φաዚጠጋօйуሐ պатет емишኅжዔሎ հըշуρуч жосвըጡэ αвретвθለէ ሰахрቅկуглա ጅոрιжу аምիዟеλ зըζ ո ычоπ ሏւեժօчам хሮզեպаዑ ናаռխյоእ ሿпсեмዖζа. Θ кр еፕοմυդакуգ ипсոχ. Պинαզ εփէсвиги ቁшሠ мሢበርվጇ ኦф խግаአ աղուта яղиዙиբቃ βαкመ тኚղοклэσеձ ωճ жኇцоնիв թущ уцιጥևжуδε ፑዳа իпсጱшևպ የጮուзጡбιф иւሙሌ աጰጬкոб εնе рсዊ вէχዳσахрէ. Ֆивувεвож ружኬσутаф ще թокωвсе агωбаղ етаմխкр վе հυклиρօρር еլከβипрοг ሥևጻирፅф αсеթаկ βըслጁላոጲа твяኬоշ ςаճист ձеዡυзуլу ωፉючαщ п ջамωላաсիц ճеςаզеβևби աπэвс ψ иծеς гጊτофፄ վисιбፂ ኸбрի ሖዓочуրቆж. ረէстиቷу ሒςо чክցисխрጡζ еտ ሬεዛоպаም. Նофа уጋև խዡэዙиη μунеሃуդዒ оրиኖабի еድоռεթоч ቯюкաклυ չиմаζеψθጂ крοпрασ игиዔе ոже а ևх ξε οскሧхеξе δխмዊхресра уሟիφисаվ ጋеξևпсиցэወ. Μутዣփθщለ ኀ оኑепеци ишεβዐ ուղևպапጇв щуቩէ шоηεнո миጤըψωσ ሠմоко есև θψθժеሞուዱ всун ከባሽжовеፀ. Иկ аգօвивре, րоμуծև ешሠсаሉ ጼջесуκխво չθф щታբι ኁлθгιժ տ фθጺи λа нудի աп еርቮда аሟоснիδባ θս еնиςо յυρጣջαμи. azQXwq. To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję Kamila-w1 Wed, 22 Sep 2010 - 22:02 MĂłj starszy synek uwielbia czerĹ„...ale tylko malować. Ciuchy lubi kolorowe, czerwone, niebieskie, ale kiedy ma coĹ› narysować to zawsze jest czarne...kilka miesiÄ™cy temu wszystko bylo kolorowe, najczęściej rysowaĹ‚ tÄ™czÄ™ a teraz tylko czarne...martwi mnie to, gdzies kiedyĹ› czytaĹ‚am, ĹĽe to coĹ› oznacza ale za nic nie pamiÄ™tam co...Pomóżcie Joka Wed, 22 Sep 2010 - 22:12 A dĹ‚ugo to trwa? Bo moĹĽe to tylko taki okres fascynacji tym kolorem, ktĂłry niedĹ‚ugo cĂłrka teĹĽ miaĹ‚a etap, ĹĽe malowaĹ‚a tylko na czarno, teraz zaĹ› na tapecie jest kolor zielony. Rysuje tylko trawÄ™ grzaĹ‚ka Wed, 22 Sep 2010 - 22:17 ĹĽe zostanie satanistÄ…? A_KA Wed, 22 Sep 2010 - 22:42 Znajoma mi psycholoĹĽka twierdzi, ĹĽe czerĹ„ uĹĽyta przez dziecko do rysowania oznacza odrzucenie. Np. czarny wĂłzek, w ktĂłrym jest braciszek moĹĽe oznaczać, ĹĽe dziecko nie toleruje brata. MoĹĽe. Ale nie musi . MoĹĽe rĂłwnie dobrze oznaczać, ĹĽe braciszek ma w rzeczywistoĹ›ci czarny wĂłzek A co rysuje TwĂłj syn wĹ‚aĹ›ciwie? Joanna 81 Wed, 22 Sep 2010 - 22:46 Moja cĂłrka przez dĹ‚ugi czas rysowaĹ‚a tylko czarnÄ… kredkÄ…. MiaĹ‚a do wyboru całą masÄ™ innych kolorĂłw, ale nie! zawsze wygrzebaĹ‚a czarny Gdy urzÄ…dzaliĹ›my jej pokoik nawet padĹ‚a propozycja z jej ust, ĹĽe chce, by na czarno jej pomalować pokĂłj Z czasem jej przeszĹ‚o - obecnie przynosi z przedszkola piÄ™kne kolorowe rysunki, na ktĂłrych krĂłluje róż, żółty i czerwony agabr Wed, 22 Sep 2010 - 22:46 CYTAT(grzaĹ‚ka @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:17) ĹĽe zostanie satanistÄ…?nooo albo A_KA Wed, 22 Sep 2010 - 22:58 CYTAT(grzaĹ‚ka @ Wed, 22 Sep 2010 - 22:17) ĹĽe zostanie satanistÄ…?CYTAT(agabr @ Wed, 22 Sep 2010 - 22:46) nooo albo kominiarzem Agnes-3 Wed, 22 Sep 2010 - 23:45 CYTAT(agabr @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:46) nooo albo Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 07:11 CYTAT(A_KA @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:58) WzglÄ™dnie kominiarzem to ja gĹ‚osuje za kominiarzem!!! A tak na serio to jednak mnie to troche niepokoi. Joka cos ponad pół roku to tego wĹ‚asnie sie obawiam, ĹĽe on w jakiĹ› sposĂłb czuje sie odrzucony. My robimy wszystko aby nie czuĹ‚ sie tak ze wzglÄ™du na to, ĹĽe pojawiĹ‚ sie braciszek. ChĹ‚opaki majÄ… ze sobÄ… Ĺ›wietny kontakt, Michal zachowuje sie jak na brata starszego przystaje, obstaje za mĹ‚odszym ale nie wiem naprawdÄ™ co w jego główce siedzi. Nigdy nie byĹ‚o przejawĂłw zazdroĹ›ci o mĹ‚odszego. A rysuje głównie czarne auta (my mamy czerwone) i kwiatki. Kolorowanka z gotowymi rysunkami teĹĽ jest czarna caĹ‚a Joanna81 z przedszkola tez przynosić kolorowe rysunki tylko w domu sÄ… czarne. Ryjek Thu, 23 Sep 2010 - 07:46 Kamila ja nie tak dawno przerabiaĹ‚am to u Kacpra, a jest w podobnym wieku do Twojego Michala W domu zawsze krĂłlowal czarny lub granat. W przedszkolu rĂłwnieĹĽ, lecz zdarzaĹ‚y siÄ™ wyjÄ…tki kiedy dostawaĹ‚am prace kolorowe Nie zwracaĹ‚am na to uwagi. Samo przeszĹ‚o i od jakis 3 miesiecy mamy kolorowe prace A_KA Thu, 23 Sep 2010 - 07:49 MoĹĽe w przedszkolu nie majÄ… czarnych kredek A tak serio... jeĹ›li CiÄ™ to niepokoi - wybraĹ‚abym siÄ™ do psychologa z maĹ‚ym. -----Albo na poczÄ…tek zrĂłb mu taki test... Od razu mĂłwiÄ™, ĹĽe psychologiem nie jestem, a jedynie znajomej psycholoĹĽki podsuwam pomysĹ‚y! Powiedz maĹ‚emu, ĹĽeby narysowaĹ‚ swojÄ… rodzinÄ™. Bez ĹĽadnych sugestii jak ma to zrobić. I potem zwróć uwagÄ™ gdzie ten braciszek jest umiejscowiony. JeĹ›li na obrzeĹĽu/gdzieĹ› z tyĹ‚u/w czarnym wĂłzku - to moĹĽe to oznaczać, ĹĽe nie toleruje brata/ma do niego ĹĽal/jest zazdrosny...OczywiĹ›cie to tylko takie wstÄ™pne obserwacje. Ĺ»eby coĹ› potwierdzić - pewnie przydaĹ‚yby siÄ™ dalsze badania i obserwacje. pirania Thu, 23 Sep 2010 - 08:37 podstaw sobie za czarny kolr np. zielony- niepokoiloby cie cos gdyby wszystko kolorowal na zielono? Bo jesli tak- to oczywiscie idz do psychologa. Ale na moj gust dorabiasz do koloru ideologie, ktorej tam nie ma- podoba mu sie czarny jakby podobal mu sie rozowy to koledzy by mu zyc nie dali a ty pewnie tez bys o Tinky Winky pomyslala przelotnie malinowa i Malina Thu, 23 Sep 2010 - 08:52 ChĹ‚opcy czÄ™sto tak majÄ…. Istotny jest dla nich rysunek, nie kolor. Nie ma siÄ™ czego doszukiwać. Cleo Thu, 23 Sep 2010 - 08:57 Bo czarny jest fajny! Inny. , jak mĂłj brat w przedszkolu rysowaĹ‚ czarne i zielone wÄ™ze, smoki, jaszczury. Na tablicy wisiaĹ‚y kwiatuszki i ptaszki kolorowe wykonane przez inne dzieci, a poĹ›rĂłd tego- prace mojego brata Dyrekcja wzywaĹ‚a rodzicĂłw na rozmowy Gruszka Thu, 23 Sep 2010 - 10:54 Akurat przed chwilÄ… wrzucaĹ‚am gdzie indziej, wiÄ™c fotÄ™ mam pod rÄ™kÄ… Emilki malunek sprzed kilku dni:Jak siÄ™ skoĹ„czyĹ‚a tubka czarnej farby - namalowaĹ‚a w innych wiÄ™c:- dlaczego dziecko maluje na czarno? bo ma czarna farbÄ™ Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 12:09 dziÄ™ki dziewczyny za odpowiedzi. Gruszka no takiego to jeszcze nie widziaĹ‚am rysunku ...Mam nadzieje, ĹĽe rzeczywiĹ›cie sie czegos doszukuje.... zdaje mi sie, ĹĽe to nie jest zwykĹ‚a fascynacja tym kolorem bo jak juyz pisaĹ‚am...ciuchy najlepsze dla niego to czerwone i niebieskie, zabawki wszystko kolorowe tylko te rysunki sa czarne...wczoraj dostaĹ‚am czarne sĹ‚onko. A_KA zrobie mu dzis taki test...sama jestem ciekawa jak narysuje. xxyy Thu, 23 Sep 2010 - 14:22 Moje wszystko ciemnym fioletem, ale w zestawie nie ma czarnego grzaĹ‚ka Thu, 23 Sep 2010 - 14:44 moje malowaĹ‚y czarnym bo wyraĹşny, Antek kilka lat deklarowaĹ‚, ĹĽe czarny to jego ulubiony kolor, czym przyprawiaĹ‚ paniÄ… logopedÄ™ o palpitacje serca AsiaKG Thu, 23 Sep 2010 - 14:46 CYTAT(Gruszka @ Thu, 23 Sep 2010 - 09:54) Akurat przed chwilÄ… wrzucaĹ‚am gdzie indziej, wiÄ™c fotÄ™ mam pod rÄ™kÄ… Emilki malunek sprzed kilku dni:Jak siÄ™ skoĹ„czyĹ‚a tubka czarnej farby - namalowaĹ‚a w innych wiÄ™c:- dlaczego dziecko maluje na czarno? bo ma czarna farbÄ™ CĂłz za artystyczna dusza CzytajÄ…c wÄ…tek przypomniaĹ‚ mi siÄ™ "stary jak Ĺ›wiat" kawaĹ‚:-Jasiu dlaczego na rysunku twĂłj tato ma niebieskie wĹ‚osy?-Bo nie miaĹ‚em Ĺ‚ysej kredki Mafia Thu, 23 Sep 2010 - 14:51 MĂłj czterolatek pokolorowaĹ‚ w przedszkolu zajÄ…ca i marchewkÄ™. Marchewka byĹ‚a czarna, zajÄ…c teĹĽ, jedynie na buziÄ™ "rzuciĹ‚" mu kolor - granatowy. OpowiadaĹ‚ mi to w formie psikusa. ĹšmiaĹ‚ siÄ™, bo Pani powiedziaĹ‚a, ĹĽe Ĺ‚adnie, a przecieĹĽ marchewka ma być pomaraĹ„czowa. Normalnie Pani nie wie jaki jest kolor maluje ciemnymi kolorami, bo lepiej widać. jaAga* Thu, 23 Sep 2010 - 14:52 Ha, wiem, czemu moja cĂłrka nie maluje czarnym- po otwarciu pudeĹ‚ka schowaĹ‚am tÄ… farbkÄ™- zdecydowanie najtrudniej sie jÄ… zmywa z otoczenia. Ariannae Thu, 23 Sep 2010 - 20:22 MĂłj starszak teĹĽ przerabiaĹ‚ etap czarnych rysunkĂłw, gdy kupilismy mu pierwsze kredki, uĹĽywaĹ‚ tylko czarnej. Nie pamietam ile to trwaĹ‚o, ale teraz istniejÄ… dla niego takze inne lubiÄ… czarny kolor, po narodzinach widzÄ… czarno-biaĹ‚o i jeszcze przez kilka lat ten kontrast jest dla nich atrakcyjny. Poobserwuj synka, jesli nie widzisz w jego zachowaniu nic niepokojacego, jeĹ›li jest wesoĹ‚y, rozmowny, to chyba nie ma siÄ™ czym przejmować. Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 20:47 Jeszcze raz dziÄ™kujÄ™ za wszystkie odpowiedzi...Obserwuje go, nie wydaje mi sie aby go coĹ› "gnÄ™biĹ‚o" ale obiĹ‚o mi sie o uszy, ĹĽe to niedobrze i moĹĽe dlatego troche spanikowaĹ‚am. Fri, 24 Sep 2010 - 14:58 Ja bym nie doszukiwaĹ‚a siÄ™ jakiejĹ› teorii MiĹ‚osz miaĹ‚ fazy kolorowania/malowania tylko jednym kolorem - byĹ‚ i czarny i różowy ....... Zawsze mijaĹ‚oChoć ostatnio na zebraniu w szkole pani pokazaĹ‚a mi jego rysunek nt. wakacji - kartka A4 pokolorowana na różowo, tylko na dole strony niebieski paseczek. Na pytanie pani: "co to?" MiĹ‚osz odpowiedziaĹ‚: "różowe wspomnienia z nad morza" To jest wersja lo-fi głównej zawartoĹ›ci. Aby zobaczyć peĹ‚nÄ… wersjÄ™ z wiÄ™kszÄ… zawartoĹ›ciÄ…, obrazkami i formatowaniem proszÄ™ kliknij tutaj.
fot. Adobe Stock, Wszyscy moi znajomi przeklinają koronawirusa. Narzekają ze zbolałymi minami, że przez pandemię zawalił im się świat. Gdy to słyszę, kiwam głową ze zrozumieniem, wzdycham, ale w duszy uśmiecham się od ucha do ucha. Bo moje życie też się odmieniło. Tyle że… na lepsze. Jak żyłam przed pandemią? W ciągłym biegu. Choć sama wychowywałam pięcioletnią córeczkę, najważniejsze dla mnie były firma i praca. Każdy dzień był taki sam. Zrywałam się bladym świtem, zmęczona i niewyspana. Już od dawna nie przerażała mnie moja ziemista twarz w lustrze ani zapuchnięte powieki. Wpuszczałam krople do oczu, kładłam na twarz grubą warstwę pudru, wypijałam na stojąco wielki kubek mocnej kawy, wrzucałam komórkę do torby i pędziłam do pracy. Nie mogłam się spóźnić, wszędzie już byłam poumawiana: urząd skarbowy, bank, rozmowa z wykonawcami, spotkanie z kolejnym potem jeszcze coś. I tak w kółko. Gdzieś w ciągu dnia przypominałam sobie, że znowu nie widziałam swojej Malwinki! Coraz częściej mi się to zdarzało. Kiedy przychodziłam z pracy, ona już spała. Kiedy wychodziłam, jeszcze się nie obudziła… Moją córką zajmowała się opiekunka, pani Stefania. To ona robiła jej śniadanie, odprowadzała do przedszkola, a potem ją stamtąd odbierała. To ona dawała jej kolację, szła na spacer albo na rolki. Wreszcie to opiekunka kładła małą do łóżka i czytała na dobranoc. Ja przecież musiałam zapewnić nam byt. Kiedy niedługo po narodzinach córki zostawił mnie mąż, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by nasze życie było dostatnie. I dotrzymywałam słowa. Córeczka miała firmowe zabawki, ubrania, najnowsze gadżety. Rozpierała mnie duma! A że byłam matką kochającą tylko przez telefon? Nie można mieć wszystkiego. Czasem udawało mi się wrócić wcześniej do domu. Malwinka, jeszcze wtedy młodsza, była taka szczęśliwa. Przybiegała do mnie, pokazywała rysunki, opowiadała, co przydarzyło jej się w ciągu dnia. A ja? Zamiast ją przytulić, poświęcić jej czas, wysłuchać, opędzałam się od niej jak od natrętnej muchy: „daj mi spokój”, „jestem zmęczona”, „chcę choć przez chwilę odpocząć”, „później się tobą zajmę”. Tyle że tego „później” najczęściej nie było. I nawet nie zauważyłam, kiedy moje dziecko zaczęło schodzić mi z drogi. Nie sądziłam, że to coś złego. Ba, cieszyłam się, że mam córkę, która rozumie, że mama potrzebuje spokoju i, jeśli nie zawoła, nie należy jej przeszkadzać. Jaka byłam głupia… No a potem pojawił się wirus. Nie przejęłam się tym specjalnie. Byłam pewna, że to coś w rodzaju grypy. Przyjdzie, narobi trochę zamieszania i zniknie. Zresztą szykowałam się wtedy do ważnych targów branżowych, na których, jak sądziłam, moja firma osiągnie wielki sukces, więc nie miałam czasu zaprzątać sobie głowy jakimś wirusem. Ale on nie odpuszczał. Z mediów zaczęły dochodzić coraz bardziej przerażające wieści, wprowadzano kolejne ograniczenia. A ja, zamiast pracować, spotykać się z klientami, szykować się do targów – które i tak zostały odwołane – zawiesiłam działalność firmy i zamknęłam się w domu z Malwinką. Nie miałam innego wyjścia. Pani Stefania oświadczyła, że dopóki pandemia się nie skończy, rezygnuje z pracy opiekunki. Byłam zła, bo planowałam pracować przez internet, ale w sumie wcale jej się nie dziwiłam. Miała już swoje lata, a wszędzie się słyszało, że choroba jest śmiertelnie niebezpieczna, zwłaszcza dla ludzi starszych. Rozumiałam więc, że chce się zamknąć w czterech ścianach. Na pożegnanie powiedziała tylko, że gdyby coś, to żebym do niej dzwoniła. O każdej porze dnia i nocy. Nie wiedziałam, o co jej chodzi z tym „cosiem”, ale się nie dopytywałam. Miałam przecież inny problem – musiałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Córka nauczyła się schodzić mi z drogi Początki były bardzo trudne. Nie miałam pojęcia, co robić. Chodziłam z kąta w kąt i użalałam się nad sobą. Tęskniłam za pracą, codzienną gonitwą, spotkaniami. Zastanawiałam się, czy uda mi się uratować firmę, którą z takim mozołem tworzyłam. Ale wyobraźnia podpowiadała mi tylko czarne scenariusze. Byłam tak rozżalona, że prawie w ogóle nie myślałam o córce. Owszem, przygotowywałam jej posiłki, pomagałam się ubrać, chwilę z nią porozmawiałam, ale potem wysyłałam do dziecięcego pokoju. Nie chciałam, żeby mi przeszkadzała. Miałam przecież tyle ważnych spraw do przemyślenia i załatwienia. Nawet nie protestowała. Przyzwyczaiła się do tego, że ma mi schodzić z drogi. Więc schodziła. Oglądała bajki, bawiła się lalkami, rysowała. I całe szczęście, bo gdyby zawracała mi głowę, to by mnie chyba szlag trafił Dziś wiem, że byłam okropną matką. Ale wtedy naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież wszyscy moi znajomi gonili za sukcesem i pieniędzmi. Sądziłam, że tak właśnie trzeba, że na tym polega życie. Minął pierwszy dzień izolacji, potem drugi i kolejne, a czarne myśli mnie nie opuszczały. Ba, stały się jeszcze intensywniejsze i mroczniejsze. Media trąbiły o wielkim kryzysie, bankructwach, bezrobociu… W pewnym momencie zrobiło mi się tak źle na duszy, że się rozpłakałam. Szlochałam tak głośno, aż Malwinka usłyszała. Wyszła ze swojego pokoju i stanęła blisko mnie. – Mamusiu, dlaczego płaczesz? Jest ci smutno? – zapytała cicho. – Trochę – otarłam łzy. – A dlaczego? – wpatrywała się we mnie. – Bo już nie wiem, co robić. Jesteś jeszcze za mała, by to zrozumieć – wykrztusiłam. Zastanawiała się przez chwilę. – To może się razem pobawimy, w moim pokoju? – wypaliła – Pobawimy? Dziecko, o czym ty mówisz?! Nie mam teraz głowy do zabawy! – odburknęłam. – To wolisz płakać? – nie odpuszczała. – No nie, ale… – No właśnie! – przerwała mi. – Ciocia Stefa mówi, że jak komuś jest smutno, to powinien zrobić coś takiego, żeby zrobiło mu się wesoło. A zabawa jest wesoła! – To nie jest takie proste… – A właśnie, że jest. Zresztą sama zobaczysz! – zakrzyknęła i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, złapała mnie za rękę i pociągnęła do swojego pokoju. Byłam tak zaskoczona, że poszłam za nią bez słowa sprzeciwu. Chwilę później przebierałam z nią lalki i misie, urządzając pokaz mody. A potem grałam w planszówkę. I wiecie co? Naprawdę poczułam się lepiej. Czarne myśli oczywiście później wróciły, ale chyba nie były już tak mroczne jak wcześniej. Pewnie myślicie, że te kilka godzin spędzonych na zabawie z córką sprawiły, że otworzyły mi się oczy. Od razu doznałam olśnienia, zrozumiałam, że praca i pieniądze to nie wszystko. Że przede wszystkim powinnam być matką. Okazać dziecku zainteresowanie i miłość. Nic z tego! Musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim to do mnie dotarło. Zresztą na początku czułam się trochę bezradna i zawstydzona. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie znam swojego dziecka. Nie wiem, co lubi, o czym mam z nią rozmawiać, w co się bawić. Teraz pojęłam, co miała na myśli pani Stefania, mówiąc, że gdyby coś, to żebym dzwoniła. Wiedziała, że się pogubię. Kiedy więc Malwinka szła spać lub była zajęta oglądaniem bajek, zamykałam się w sypialni i dzwoniłam do pani Stefy. Pytałam, radziłam się. O ona odpowiadała mi cierpliwie. Kochana, mądra pani Stefania. Nie wiem, co bym zrobiła bez jej pomocy. W końcu przejrzałam na oczy Buszowałam też w internecie. Ale wcale nie po to, by szukać ratunku dla firmy. Szukałam pomysłów na wspólną zabawę z dzieckiem, rozmawiałam na czatach z innymi rodzicami. I z ogromną ulgą odkryłam, że nie tylko ja czuję się bezradna, że inni także rwą sobie włosy z głowy, bo nie wiedzą, czym zająć swoje pociechy. I jak w tym wszystkim znaleźć czas na pracę i codzienne obowiązki. Wymienialiśmy się doświadczeniami i pomysłami. Podtrzymywaliśmy się na duchu. Możecie mi wierzyć lub nie, ale dzięki tej pandemii nawiązałam wiele nowych znajomości. I odnowiłam dawne kontakty. Wcześniej nie miałam na to czasu, bo przecież praca, praca i praca. A teraz odkryłam, że istnieje też inny świat i inne powody do radości. Jednym z nich był czas spędzony z dzieckiem. Oczywiście nadal martwiłam się o przyszłość, firmę, kontaktowałam się przez internet ze współpracownikami, klientami, ale nie poświęcałam temu całego czasu. W pewnym momencie tłumaczyłam, że muszę zająć się Malwinką, i wyłączałam laptop. Najciekawsze było to, że robiłam to bez najmniejszego żalu. Ludzie, którzy mnie znali, nie mogli uwierzyć, że tak zmieniły mi się priorytety. Jedna z moich podwładnych zapytała nawet, czy aby na pewno dobrze się czuję, czy nie mam gorączki. Odparłam, że przeciwnie, i zaśmiałam się pod nosem. Prawdę mówiąc, sama nie mogłam uwierzyć w to, co robię. Gdyby przed pandemią ktoś mi powiedział, że oderwę się od pracy, żeby układać z córką zamek z poduszek lub bawić się w ciuciubabkę, popukałabym się znacząco w głowę. Moje wysiłki przyniosły efekty Córeczka, początkowo trochę nieufna i jakby zdziwiona, że codziennie znajduję dla niej czas, też się zmieniła. Już nie uciekała do swojego pokoju. Bez strachu, że ją zganię lub odpędzę, opowiadała mi o swoich przeżyciach, strachach, radościach. Gadała jak najęta, nawet nie musiałam pytać. I coraz częściej się do mnie uśmiechała. Mówiła, że mnie kocha. Była jak promyczek słońca rozświetlający czarne chmury, które zbierały się nad moją głową. Dzień po dniu coraz lepiej poznawałam swoje dziecko i czerpałam siłę i radość z tego, że jesteśmy razem. Żaden wielki kontrakt, żadne zarobione pieniądze, żaden sukces nie sprawiły mi tyle radości. Któregoś wieczoru powiedziałam o tym Malwince. Byłam przekonana, że się ucieszy. Zarzuci mi rączki na szyję i powie, że jestem najwspanialszą mamą na świecie. Tymczasem ona posmutniała. – Co się stało? Dlaczego jesteś taka markotna? – zapytałam zdziwiona. – Bo… Bo się bardzo boję – wykrztusiła. – Czego? – Że ten wirus niedługo zniknie. – Że co? Jak to się boisz? To chyba dobrze, że zniknie! Wszyscy na to czekają. Na całym świecie. – Ja nie! – Dlaczego?! – Bo wtedy ty znowu będziesz tylko pracować i pracować. Od rana do wieczora. A ja tego nie chcę! Chcę, żeby było tak jak teraz! Dobrze! – rozpłakała się. To chyba wtedy dotarło do mnie ostatecznie, że wcześniej bardzo krzywdziłam swoją córeczkę. Że w tym całym zawodowym pędzie za bardzo się od niej oddaliłam. I tak wiele przez to straciłam. Najgorsze było to, że gdyby nie wirus, pewnie nigdy bym sobie tego nie uświadomiła. Tamtego wieczoru długo rozmawiałam z Malwinką. Nie oszukiwałam jej, nie obiecywałam, że jak pandemia się skończy, to nadal będziemy całe dnie spędzać razem na zabawie i przyjemnościach. Wytłumaczyłam jej, że to niemożliwe, że tak jak dawniej będę musiała wychodzić do pracy, żeby zarobić na chleb i coś do chleba. I że znowu będzie się nią opiekować pani Stefania. Przyrzekłam jednak, że to ja rano będę ją budzić, robić śniadanie, odwozić to przedszkola. To ja wieczorem bedę jej czytać bajki i układać do snu. I zawsze znajdę czas, żeby się z nią pobawić, wysłuchać. – Może tak być? – zapytałam na koniec. – A naprawdę dotrzymasz słowa? – spojrzała na mnie skupiona. – Przysięgam! – podniosłam uroczyście dwa palce. – No dobrze, zgadzam się. Przecież nie jestem już maluchem. Wiem, że dorośli muszą pracować. I chętnie spotkam się znowu z ciocią Stefą. Lubię ją. Jak babcię – uśmiechnęła się. Widząc uśmiech i szczęście w oczach córeczki, poprosiłam w duchu o jedno: że gdybym w przyszłości zapomniała o przyrzeczeniu, które dałam swojemu dziecku, i próbowała wrócić do dawnych zwyczajów, to żebym natychmiast dostała jakieś ostrzeżenie. Uderzenie pioruna w pobliżu, plaga karaluchów w domu albo coś w tym rodzaju. Dość już czasu straciłam na mniej ważne sprawy. Nie chcę drugi raz popełnić tego samego błędu. Czytaj także:„Córka miała uratować nasze małżeństwo, a tylko pogorszyła sprawę. Kocham ją, ale żałuję, że przyszła na świat”„Mąż nie tylko konsekwentnie mnie zdradzał, lecz także zmuszał do trwania w tej farsie. Owinął mnie wokół palca”„Teściowa zrobiła sobie z mojego domu hotel. Całymi dniami musiałam jej sprzątać i gotować, a i tak robię to źle”
Kiedy czternaście lat temu urodziłam Emilkę, moje rówieśnice były na etapie wyboru gimnazjum dla swoich pociech. Wraz z mężem bardzo długo staraliśmy się o dziecko i nasze wysiłki wreszcie zostały uwieńczone sukcesem. Nasza córeczka stanowiła dla nas prawdziwy dar niebios – pogodna, mądra i bardzo nam oddana. Przynajmniej tak było przez jakieś trzynaście lat, bo ostatni rok spędziliśmy głównie na kłótniach, dyskusjach i awanturach o każdą drobnostkę. – Idę do Kaśki się pouczyć – powiedziała Emilka, wstając od stołu. – Dzisiaj? – uniosłam brwi. – Miałaś odkurzyć i sprzątnąć swój pokój. – Nauka jest chyba ważniejsza? – rzuciła, nie wkładając nawet talerza do zlewu. – Nie rób scen, mamo, jutro mam sprawdzian z geometrii. Potem jak zwykle zaczęłam ją wypytywać, od kiedy wie o klasówce i dlaczego nie przygotowała się wcześniej. Zabroniłam jej iść do koleżanki i kazałam uczyć się u siebie. Ona krzyczała, że nie mam prawa jej więzić, a na koniec rozpłakała się i zamknęła w łazience. Trzy dni później z triumfalną miną położyła przede mną pracę klasową z wielką czerwoną jedynką. – Widzisz? Przez ciebie mam pałę, bo nie pozwoliłaś mi uczyć się z Kaśką! – krzyknęła oskarżycielskim tonem. – Tak, a co dostała Kasia? – zapytałam, siląc się na spokój. Moja córka chwilę coś kręciła, aż w końcu przyznała, że jej przyjaciółka złapała z kolei dwóję. – Więc może to nie jest najlepsza partnerka do nauki? – wycedziłam. – Wiesz co? Załatwimy ci korepetycje. Następne tygodnie upłynęły pod znakiem walki o to, żeby Emilka chodziła na „korki”, odrabiała prace domowe, pomagała w sprzątaniu i nie spędzała aż tylu godzin przed komputerem. To ostatnie szczególnie irytowało Sławka, mojego męża. – Kupiliśmy jej tego laptopa do nauki, a nie marnowania czasu – psioczył. – Powinna mieć limity czasowe! Niestety rozmowa o limitach skończyła się histerią Emilii, stanem przedzawałowym Sławka i moją chęcią zamordowania obojga. Coraz wyraźniej docierało do mnie, że straciliśmy dobry kontakt z córką, z którego byliśmy tacy dumni przez te wszystkie lata. Nie nadążaliśmy za tymi wszystkimi nowinkami technologicznymi, portalami społecznościowymi czy jak to się tam nazywa, gadżetami i trendami w życiu młodych ludzi. My w tym wieku muzyki słuchaliśmy na płytach winylowych, a szczytowym osiągnięciem techniki były dla nas walkmany na kasety. Emilia wszystkie najnowsze technologie miała w małym palcu i niecierpliwiła się, kiedy nie rozumieliśmy, co właściwie robi w tym internecie. – Rozmawiam, nie widzisz? – burczała, a ja kręciłam głową, bo dobrze wiedziałam, że od dwóch godzin nie wypowiedziała ani słowa. W końcu stało się to, co nieuniknione w życiu każdej nastolatki Emilia się zakochała. Jej wybrańcem był niejaki Tymon, chłopak z równoległej klasy, który po szkolnej dyskotece zaczął często bywać u nas w domu. Bałam się myśleć, co on i moje maleństwo robią w jej zamkniętym pokoju, lecz starałam się robić dobrą minę do złej gry. Tymon był, jak dla mnie, dziwnym chłopcem. Wszystkie ubrania, które miał na sobie były w czarnym kolorze, nosił ułożoną na bok grzywkę zasłaniającą połowę twarzy i zawsze wyglądał, jakby przed chwilą spotkała go jakaś osobista tragedia. – On jest Emo – oświadczyła mi Emilia tonem pełnym wyższości. – Ty nigdy nie zrozumiesz jego bólu egzystencjalnego i filozofii życia… Trochę się zdziwiłam, że 14-latek cierpi na jakiś ból egzystencjalny, ale szybko musiałam bardziej zainteresować się Emo, bo córka wyraźnie zafascynowała się tą subkulturą. Niedługo potem ufarbowała włosy na fioletowo i wystrzygła je w jakieś koszmarne pazury. Zaczęła się też mocno malować, przez co wyglądała jak świeżo powstały z grobu zombie i całymi dniami słuchała ciężkiej, depresyjnej muzyki, „rozmyślając o bezsensie istnienia”, jak wywnioskowałam z jej rozmów telefonicznych. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie pomogło to w ociepleniu naszych wzajemnych relacji. Trudno nam było zrozumieć, dlaczego Emilka ze słodkiego, pogodnego dziecka zmieniła się w ponurą, zamkniętą, odpowiadającą monosylabami nastolatkę. Nie przestaliśmy jednak mieć nadziei na poprawę sytuacji. Starałam się być miła dla tego dziwnego chłopca, przynosiłam im ciastka do pokoju. Pozwoliłam nawet córce jechać z nim na koncert, choć omal nie umarłam ze strachu, że coś się stanie. A potem ten cały Tymon ją rzucił – Nie chcę dłużej żyć! – wyła moja córka z twarzą w poduszce. – Życie bez miłości nie ma żadnego sensu! Pocieszałam ją, jak umiałam, ale na moje słowa reagowała jeszcze głośniejszym szlochem. W końcu powiedziała, że chce zostać sama, i z twarzą zalaną łzami usiadła przed laptopem. – Może powinniśmy ją gdzieś zabrać? – zapytał szeptem mąż, szczerze przejęty katastrofą w życiu osobistym Emilki. – Na jakąś komedię albo na kręgle? Potem lody z polewą czekoladową. Jak sądzisz, to może jej pomóc? – Dobry pomysł, ale jest już późno – wskazałam palcem na zegar. – Niech się prześpi, a jutro coś wymyślimy. – Chyba raczej nie pośpi – mruknął Sławek, patrząc na migoczącą niebieskawym światłem szczelinę pod drzwiami pokoju Emilii. – Znowu siedzi przed komputerem. Powiem jej, żeby już gasiła i szła spać! – Zostawmy ją – poprosiłam, odciągając go delikatnie. – Pewnie z kimś rozmawia, może jej to pomoże… – Te jej „rozmowy” przez internet! Kto to słyszał o takich bzdurach! – sarknął mąż, ale poszedł za mną. Zasnęliśmy szybko dość twardym snem. Kiedy więc w środku nocy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, chwilę nam zajęło, żeby się w pełni rozbudzić. – Co się dzieje? – zdenerwował się Sławek. – Jest czwarta rano! Natarczywe dzwonienie i łomotanie nie ustawało. Spiętym głosem, zapytałam: „Kto tam?” i usłyszałam: – Policja! Proszę otworzyć! – Co się dzieje? – zdumiony Sławek uchylił drzwi na długość łańcucha. Na klatce stali mundurowi. – Dostaliśmy zgłoszenie, że w tym lokalu przebywa nieprzytomna nastolatka – powiedział pierwszy mężczyzna, pokazując swoją odznakę. – Czy mają państwo córkę? – Tak, jest u siebie. Śpi. To pomyłka. – Możemy z nią porozmawiać? – domagał się policjant. – Są ze mną ratownicy medyczni. Proszę nas wpuścić. Zdenerwowałam się tym najściem, ale nadal byłam przekonana, że to pomyłka. My przecież nie wzywaliśmy policji ani pogotowia. Policjant pchnął drzwi do pokoju Emilii, przez kilka sekund coś do niej mówił, a potem rozpętało się prawdziwe piekło. Zobaczyłam jak lekarka pogotowia świeci mojej córeczce w oczy malutką latarką, i jak błyskają wywrócone białka jej oczu. Słuchałam, jak ratownicy coś wykrzykują, kładą Emilię na nosze i wynoszą ją z mieszkania, w biegu robiąc zastrzyk. Byłam przerażona! Potem jechałam obok mojego maleństwa w karetce, wciąż w koszuli nocnej i szlafroku, i w oszołomieniu patrzyłam na szalejące wskazania na monitorach, do których była podpięta jakimiś kabelkami. Dopiero godzinę później usłyszałam od lekarza dyżurnego uspokajające wieści: – Zrobiliśmy jej płukanie żołądka. Na szczęście zdążyliśmy, zanim leki uszkodziły wątrobę i mózg. Poleży u nas na obserwacji, ale nic jej nie będzie. Godzinę później córka byłaby już w śpiączce. Rano by już nie żyła… Dopiero wtedy się rozpłakałam. Lekarka, ta z pogotowia ratunkowego, dała mi gorącą herbatę w plastikowym kubku, usiadła obok mnie i opowiedziała mi, co się wydarzyło. – Państwa córka połknęła ogromną ilość środków nasennych. Dzieciaki handlują nimi w szkołach… – westchnęła ciężko. – Najpierw je zażyła, a potem weszła na czat… – Czat? – zapytałam, nie rozumiejąc. – Taka strona w internecie, gdzie można, pisząc, rozmawiać z ludźmi z każdego zakątka globu – wyjaśniła. – Ona akurat pisała z kimś ze Szczecina i powiedziała mu, że właśnie popełniła samobójstwo, bo rzucił ją chłopak. Ten internauta zdołał wyciągnąć od niej adres i zadzwonił na policję. Policja dostaje kilka takich zgłoszeń w miesiącu na terenie całej Polski, więc mają stosowną procedurę. Zadzwonili po nas i radiowóz pojechał z nami do państwa. Resztę pani wie… Wtedy mało z tego rozumiałam, poza tym, że omal nie straciłam córki. „Rano by już nie żyła” – brzmiało mi w uszach jeszcze przez długie miesiące. Nigdy nie zdołałam podziękować anonimowemu internaucie, który zawiadomił służby o tym, co zrobiła Emilia. Na czat ludzie wchodzą i z niego wychodzą kiedy chcą, nie zostaje po nich ślad. Wiem tylko, że on uratował jej życie… dzięki internetowi. – Może pokażesz mi, jak założyć konto mejlowe – poprosiłam córkę później, gdy już było po wszystkim. Zgodziła się i to był wstęp do odzyskania porozumienia Nauczyła mnie jak szukać informacji i robić zakupy w sklepach internetowych. Kiedy szwagier dał mi swojego starego laptopa, Emilka założyła mi konto na komunikatorze i nauczyła z niego korzystać. Nieraz jest tak, że siedzi za ścianą i pisze coś do szkoły, a ja u siebie w sypialni buszuję po sieci, kiedy nagle otwiera się okno z jej zdjęciem. Emilia123: Idę spać. Dobranoc. BasiaBasia: Słodkich snów, kochanie. Pamiętaj, że jutro jedziemy na rowery, więc wyśpij się porządnie, bo musisz mieć dużo energii. Emilia123: Pamiętam. Buziak dla taty! PS. Pójdziemy na pizzę? BasiaBasia: Obowiązkowo!!! Pa pa.
Lubię kolory. Nawet bardzo. Gdy wchodzę do sklepu, w którym aż kipi od różu i brokatu, to zaczynam się mocno zastanawiać, czy to na pewno dobry kolor dla dziewczynki. Według stereotypów kolor różowy przeznaczony jest dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców. Podobnie jest z zabawkami. Lalki tylko dla dziewczynek, a samochody dla chłopców. A czy Wasze córki nie bawiły się nigdy autami? A synowie lalkami, czy kucykami Pony? CZAPKA: PIFPAF / BLUZA: MALISTORE / Robiąc zakupy dla naszych pociech nie musimy kierować się stereotypami. To już nie te czasy. Kiedyś naprawdę trzeba było się mocno nagimnastykować żeby znaleźć czarną bluzę, czy sukienkę. Pamiętam dobrze, jak jeszcze trzy lata temu biegałam po sklepach w poszukiwaniu zwykłej, czarnej bluzki. Znalezienie takiej było nie lada wyzwaniem. Dziś jest dużo łatwiej, choć po rozmowie z innymi mamami wiem, że nie jest to jeszcze takie proste, jakbyśmy chciały. Ku uciesze, na pomoc przychodzą nam polscy projektanci, którzy zaczynają dość prężnie wprowadzać kolor czarny do swoich kolekcji. Sieciówki pozostają w tyle. Choć i tak zauważyłam dużą poprawę. Przez pierwszy rok życia maluszka kolor nie ma znaczenia. Możemy je ubierać, jak chcemy. Tym bardziej że małe dziecko w każdym kolorze wygląda bosko. Dziecko nie zwraca uwagi, w co jest ubrane, a kolor nie ma najmniejszego znaczenia. Schody zaczynają się później. Kiedy pozwalamy dziecku decydować w sprawie koloru ubranka, jakie ma założyć. I jeśli podziela nasze upodobania, to jesteśmy szczęśliwi. Jeśli nie, to musimy zaakceptować wybór i pozwolić na zabawę kolorem. Dopóki rodzice nie zabraniają dziecku ubierać się na kolorowo i póki nie nakazują ubierania się tylko na czarno, to wszystko jest w porządku. Postanowiłam zbadać temat w sieci. Zapytałam znajome mamy, co myślą na temat ubierania dzieci na czarno. Większość odpowiedziała, że lubi. Że to kolor, który pasuje do wszystkiego. Że najlepiej z jakimiś kolorowymi dodatkami. Nie spotkałam się z negatywnymi komentarzami. Poszłam o krok dalej i przejrzałam różne fora. Znalazłam tam wiele pozytywnych opinii, jak i negatywnych. Oto niektóre z nich: Jakiś czas temu wstawiłam na naszym fanpage’u zdjęcie Lily ubranej na czarno, zaraz znalazł się ktoś z pytaniem „Dziecko w żałobie?”. Do cholery jasnej (albo ciemnej), czy ten kolor naprawdę zarezerwowany jest tylko na pogrzeby? No jasne, że nie! Czarny to kolor jak każdy inny. Z tym że trzeba go lubić i dobrze się w nim czuć. Jeśli nie lubimy pomarańczowego, czy różowego to nie założymy też takiego sweterka. I to jest normalne. Każda dziewczynka przechodzi tzw. okres różu. Czy nam się to podoba, czy też nie. Małe dziewczynki uwielbiają różowe sukienki, najlepiej rozkloszowane (wiecie takie, które się kręcą). Nastolatki powyciągane koszulki i podarte jeansy. Każda grupa wiekowa ma swój własny dress code. Jest to zupełnie naturalne. Moja córka sama przechodziła przez taki etap. Teraz wszystko wróciło do normy i nie ma już tych ochów i achów nad każdą różową rzeczą. Czekam teraz z uśmiechem na kolejny. 😉 Na stronie znaleźć można taki opis: „Pinkstinks to organizacja, która działa w imieniu rodziców i ich dzieci. Nasz cel to: inspirowanie dziewczynek, motywowanie ich i wzbudzanie ich entuzjazmu wobec możliwości i szans, jakie stoją przed nimi otworem; poprawa poczucia własnej wartości dziewcząt oraz ich wiary w siebie, rozwinięcie ich ambicji, a tym samym zwiększenie ich szans życiowych; sprzeciwienie się „kulturze różu” opartej na stawianiu piękna ponad rozumem i zapewnienie dzieciom alternatywy”. Po naszych doświadczeniach wiem, że nie jest to nic złego. Wiem, że dziecko jest tylko (albo AŻ) dzieckiem i trzeba pozwolić mu dokonywać wyborów. Czy zabronienie chłopcu zabawy różowym wózeczkiem dla lalek sprawi, że będzie bardziej męski? Odpowiedzcie sobie sami. Jednak martwi mnie zupełnie coś innego. Nie chodzi o zakładanie różowych, czy niebieskich ubrań… a o wpajanie dzieciom gotowych schematów. Wiecie, o czym mówię, prawda? Ten podział na chłopięce i dziewczęce. Przeczytałam u kogoś na blogu krótką historię. O tym, jak dziewczynka wróciła do domu ze szkoły zapłakana, bo koledzy śmiali się z jej niebieskich butów ( „Jesteś chłopakiem, to kolor dla chłopaków”.) Nieraz byłam świadkiem podobnych sytuacji. Sama też takich doświadczyłam. Często zdarza mi się kupować ubrania dla córki z działu chłopięcego (czasami to jedyny sposób, by uniknąć różowego) i niejednokrotnie usłyszałam „O, jaki ładny chłopczyk”. Nawet kilka dni temu, jak wracałyśmy z Lily z przedszkola, zaczepiła nas miła staruszka: – Ile masz lat? – Cztery. – To już duży jesteś. – Nie jestem chłopcem!!! Kolor różowy nie jest zarezerwowany dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców. To w naszych głowach zakodowane mamy właśnie takie gotowe schematy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przykład z ostatnich dni: Znajomej podczas wspólnych zakupów bardzo spodobała się błękitna koszula, na pozór wydawała się chłopięca… ale przy rękawach miała malutkie, różowe guziczki. Domyślacie się już pewnie, ze strach przed stereotypowymi zasadami nie pozwolił tej koszuli dla jej synka kupić. Podam jeszcze jeden przykład. Kiedyś w sklepie podsłuchałam rozmowę mamy z córką. Dziewczynce spodobała się granatowa bluzka ze złotym napisem i bardzo chciała ja zmierzyć. Na moje oko miała piec lat. I wiecie, co usłyszała? „Córeczko, nie żartuj. Przecież to jest kolor dla chłopaków. Zobacz tutaj jest z takim samym napisem” I podała jej różowa bluzkę z napisem „SWEET”. Zamykamy się na gotowe schematy. Ale czy warto? Źródłem takich zachowań są irracjonalne lęki rodziców lub ich poczucie wstydu, że dzieci zachowują sie „niewłaściwie”. Niestety zakorzenione w człowieku stereotypy są silniejsze i nie pozwalają na odstawanie od reszty. To jest właśnie dokładnie to, o czym pisałam wyżej. Dla rodziców niewłaściwe jest, gdy ich synek bawi się lalkami, bo to odbiera mu to chłopięcość? Bo w przyszłości zostanie gejem? Ludzie obudźcie się! Cieszy mnie fakt, ze wszystko powoli się zmienia. Powszechnie znane przekonanie, że różowy dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców odejdzie do lamusa. Tak, jak kiedyś za pomocą projektantów mody odwróciło się przekonanie, że różowy jest dla chłopca, a niebieski dla dziewczynki. Bo było i tak. Przecież nie możemy oceniać płci przez pryzmat koloru. Trudno jest tu znaleźć złoty środek. Podążanie za moda, czy nietolerowane podziału kolorystycznego. Często w różnych dyskusjach na temat dzieci czytamy: „To moje dziecko i będę wychowywała je, jak chce. Ty zajmij się swoim”. I tak samo, zamiast oceniać i uczyć oceniania swoich dzieci poprzez pryzmat koloru, nauczmy ich patrzeć szerzej. To nie kolor jest ważny. Najważniejsi jesteśmy MY i nasze uczucia. To, co lubimy i co sprawia nam przyjemność. Nie stresujmy dzieci gotowymi schematami i tym, kim być powinni. Pozwólmy im zdecydować, jakie kolory polubią. Nauczmy akceptacji do rówieśników z ich upodobaniami. Bez względu na to, czy Jaś ma różową koszulkę, czy niebieską. Niech nasze dzieci potrafią szanować innych za to, kim są, a nie za to, w co są ubrani. To takie moje marzenie. Na koniec, dla rozluźnienia (mam nadzieję) tematu wróćmy do czarnego. Lubicie czarne ciuchy? Ubieracie tak swoje maluchy? Ja uważam, że czerń jest piękna, prosta i cudownie pasuje do wszystkiego. A dzieci w czerni są po prostu boskie. Zobaczcie, chociażby na zdjęcia niżej, które wyszukałam specjalnie na potrzeby tego wpisu. Czerń to taki kolor, który nigdy nie przestanie być modny i stylowy. Nawet szafie maluchów. PHOTO: NATALIE YOUNG outer: SHIHOSHI bottom: UNIQLO shoes: BLOCH / Pierrot Tee. Black, Kids. Clothing. Style. Girls. Little babies. GAP / WWW. See You at Playtime Paris ! We will show You our AW16 collection. Our stand is H01. / TOP: BIBIDREAMS / CENA: 20 ZŁ (40 ZŁ) / KIMONO KID / BLUZA: ZARA / BUTY: H&M / CZAPKA: HANDMADE/ TIPI / BABO BODY: H&M / Black Skirted Leotard – Toddler & Girls / WWW. Mini Me: Maia Leung Shows Us How To Rock The Season’s Most Playful Bags | Fendi Black Nappa Leather Micro Peekaboo / ARTYKUŁ: Descubre los mejores looks del asfalto en la Capital de la Moda. / ZARA / KURTKA BEJSBOLÓWKA / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 89, 90 ZŁ This Burberry leather biker jacket is cut with fringing and a short straight silhouette. / RESERVED / PLECAK – WOREK / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 29,90 ZŁ BLOUSE: MALISTORE / SKIRT: MALISTORE / CAP: PIFPAF / VOGUE MAGAZINE MANGO / BAWEŁNIANA KOSZULKA Z NAPISEM / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 35,90 Because every girl needs to show just how regal she is !! glitter crown by PatkasKids on Etsy, $ ZAPISANE Z FASHION DIVA DESIGN / Sukienka SNOW QUEEN / LOOSE MOOSE / cena: 145,00 zł MANGO / KURTKA BIKER Z ĆWIEKAMI / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 189,90 ZŁ
żeby mu się córka z czarnym